Jest sposób

Fragment książki „ Anonimowi Alkoholicy „
My, Anonimowi Alkoholicy, znamy tysiące mężczyzn i kobiet, którzy byli w stanie równie beznadziejnym jak Bill i Bob. Wielu z nich powróciło do zdrowia, dzięki temu, że rozwiązali problem alkoholizmu. Jesteśmy przeciętnymi Amerykanami. Pochodzimy z różnych stron i reprezentujemy różne zawody. Różnimy się pod wieloma względami – politycznym, ekonomicznym, socjalnym i religijnym. Jesteśmy ludźmi, którzy w normalnych warunkach nie trzymaliby się razem. Pomimo to istnieje wśród nas wspólnota, przyjaźń i niezwykłe wprost zrozumienie. Czujemy się jak pasażerowie wielkiego statku w chwilę po katastrofie… gdy poczucie wspólnoty, radości i demokratycznego współistnienia przepełnia cały statek od zatłoczonych, tanich kabin dla emigrantów po dostojnych gości przy stole kapitańskim. W odróżnieniu od reszty pasażerów nasza radość z powodu przeżycia katastrofy nie zmniejsza się po zakończeniu rejsu. Wspólne doświadczenie przeżycia katastrofy cementuje naszą przyjaźń. Faktem nadzwyczajnym dla każdego z nas jest to, że odkryliśmy wspólną drogę do rozwiązania problemu. Znaleźliśmy sposób, który aprobujemy i w imię, którego możemy połączyć się w braterskiej i harmonijnej akcji. To jest Wielka Nowina, którą objawia ta książka wszystkim cierpiącym z powodu alkoholizmu. Choroba taka jak nasza – a faktem jest, że alkoholizm jest schorzeniem – łączy ludzi w taki sposób, w jaki żadna inna choroba nie jest w stanie tego uczynić. Jeśli ktoś, na przykład, zachoruje na raka wszyscy mu współczują. Nikt się na niego nie złości, ani nie czuje się dotknięty. Inaczej wygląda to w przypadku choroby alkoholowej, ponieważ wiąże się z nią kompletne zniszczenie wszystkiego, co ma wartość w życiu ludzkim. Ogarnia ona wszystkich, których życie związane jest z osobami cierpiącymi na alkoholizm. Jest przyczyną nieporozumień, ostrych sprzeczek i kłótni oraz finansowej niepewności. Powoduje, że zawodzimy przyjaciół i pracodawców. Wypacza życie niewinnych dzieci, rodzi nieszczęścia żon i rodziców. Listę tę można ciągnąć w nieskończoność. Mamy nadzieję, że książka ta poinformuje i pocieszy tych, którzy są lub byli zagrożeni chorobą alkoholową. Wszyscy kompetentni psychiatrzy, którzy zajmują się nami, stwierdzili, że czasami jest niemożliwością skłonienie alkoholika do przedyskutowania bez oporów jego sytuacji. Zadziwiające jest również, że ani żony, ani rodzice, ani najbliżsi przyjaciele nie są zazwyczaj w stanie znaleźć lepszego sposobu podejścia do alkoholika niż psychiatra czy lekarz. NATOMIAST ALKOHOLIK, KTÓRY ZNALAZŁ DLA SIEBIE WYJŚCIE Z SYTUACJI, KTÓRY JEST BOGATO WYPOSAŻONY W FAKTY Z WŁASNEGO DOŚWIADCZENIA ZDOBYWA ZAZWYCZAJ KOMPLETNE ZAUFANIE INNEGO ALKOHOLIKA W CIĄGU KILKU GODZIN. JEŚLI TAKIE OBOPÓLNE ZROZUMIENIE NIE ZOSTANIE OSIĄGNIĘTE, TO DLA CHOREGO MOŻNA ZROBIĆ BARDZO MAŁO ALBO ZGOŁA NIC. To, że człowiek, który stara się zdobyć zaufanie alkoholika miał te same trudności, że wie z własnego doświadczenia o czym mówi, że całe jego zachowanie wskazuje na to, iż zna odpowiedź na dręczące pytania, że nie uważa się za świętszego niż sam Bóg, że nie ma żadnych innych motywów prócz szczerej chęci pomocy, że poza jego działaniem nie ma żadnych ukrytych celów, motywów pieniężnych ani ludzi, których trzeba zadowolić, ani kazań, których trzeba wysłuchiwać – wszystko to składa się na stworzenie najbardziej przychylnych i pozytywnych warunków do współdziałania. Przy takim podejściu wielu chorych alkoholików wstaje z klęczek i zaczyna chodzić na nowo. Praca z innymi alkoholikami nie staje się naszym jedynym zajęciem. Nie sądzimy też, by jej efektywność wzrosła, gdyby tak była. Uważamy, że wyeliminowanie picia jest tylko początkiem pracy nad sobą. Znacznie ważniejsze jest demonstrowanie przez nas nowych zasad w życiu rodzinnym, zawodowym i różnych sytuacjach życiowych. Poświęcamy wiele czasu podejmując wysiłki, które pragniemy tutaj opisać. Niektórzy są w tej dobrej sytuacji, że mogą poświęcić prawie cały swój czas pracując dla naszych celów. Jeśli będziemy nadal kroczyć drogą, na którą weszliśmy, wyniknie z tego – bez wątpienia – wiele dobra, ale nie jest to jeszcze załatwienie całego problemu, tylko zadraśnięcie o jego powierzchnię. Ci z nas, którzy mieszkają w dużych miastach zdają sobie sprawę z tego, że każdego dnia setki ludzi pogrąża się w otchłań alkoholu. Wielu z nich mogłoby wyzdrowieć, gdyby mieli taką okazję, jaka była naszym przywilejem. W jaki sposób powinniśmy więc prezentować i przekazywać dalej to, co tak wielkodusznie zostało nam ofiarowane? Zdecydowaliśmy się na wydanie tej książki, by omówić w niej zagadnienie tak, jak je widzimy. Wniesiemy do tej pracy rezultaty naszego wspólnego doświadczenia i wszystkie zebrane przez nas wiadomości. W ten sposób powinien powstać pożyteczny program działania dla każdego alkoholika, zainteresowanego zdrowieniem. Z konieczności będziemy musieli poruszyć zagadnienia medyczne, psychiatryczne, społeczne i religijne. Zdajemy sobie sprawę z tego, że są to kwestie – z natury swej – kontrowersyjne. Nic nie cieszyłoby nas bardziej niż opracowanie książki, która nie dawałaby podstaw do sporów i polemik. Zrobimy, wszystko, aby się zbliżyć do tego ideału. Większość z nas czuje, że prawdziwa tolerancja dla poglądów czy też wad innych ludzi oraz szacunek dla ich opinii sprawią, iż będziemy im bardziej potrzebni. Nasze osobiste życie jako alkoholików zależy od stałego myślenia o innych i o tym, jak możemy im dopomóc w potrzebie. Zapewne niejeden z czytelników zastanawia się dlaczego wszyscy, o których tutaj mowa stali się ludźmi tak bardzo chorymi z powodu nadużywania alkoholu. Bez wątpienia wielu zaciekawi fakt, że wbrew opinii wydanej przez specjalistów, wyleczyliśmy się z beznadziejnego stanu umysłu i ciała. Jeżeli ktoś z czytających ten tekst jest alkoholikiem może już w tym miejscu postawić pytanie: „Co ja mam robić?”. Odpowiedź na to pytanie jest głównym celem tej książki. Opowiemy w niej każdemu zainteresowanemu o tym, co myśmy robili będąc w podobnej sytuacji, w analogicznym stanie. Zanim jednak przystąpimy do szczegółowej dyskusji, omówmy wcześniej pewne punkty widzenia, postrzegane naszymi oczyma. Ileż to razy ludzie mówili nam: „Ja mogę pić albo nie pić, a ty?”. „Jeśli nie potrafisz pić kulturalnie, przestań w ogóle”. „Ten facet nie potrafi kontrolować picia”. „Dlaczego nie spróbujesz piwa albo wina?” „Odstaw mocne napoje”. „On musi mieć słabą wolę”. „Gdyby chciał – mógłby przestać”. „Ona jest taką wspaniałą dziewczyną, myślę, że dla niej przestanie pić”. „Lekarz powiedział mu, że alkohol może go zabić, a on dalej robi to samo”. To są typowe uwagi na temat pijących, jakie słyszy się cały czas. Kryje się za nimi morze ignorancji i niezrozumienia. Ludzie pijący umiarkowanie mogą z picia zupełnie zrezygnować, jeśli mają ku temu powód. Mogą pić lub nie pić. W naszym środowisku istnieje pewien typ nałogowego pijaka, który wpadł w tak głęboki nałóg, że stopniowo uległ zachwianiu jego system fizyczny i umysłowy. Sytuacja ta może spowodować przedwczesną śmierć. Jeżeli zaistnieje jakiś poważny powód, jak na przykład utrata zdrowia, miłość, zmiana otoczenia albo poważne ostrzeżenie lekarza – taki człowiek jest również w stanie wstrzymać się od alkoholu lub poważnie ograniczyć jego używanie, choć może to przyjść z wielkim trudem i przy pomocy lekarskiej. A jak przedstawia się sprawa z prawdziwym alkoholikiem? Może on zacząć używać alkoholu umiarkowanie. Potem „wpadnie w ciąg”, choć może nie od razu. Jednak na pewnym etapie swej pijackiej „kariery” – z chwilą, gdy zacznie już pić – traci kontrolę nad alkoholem. Istnieje jeszcze typ, którego brak kontroli nad sobą wprawia nas w zakłopotanie. Kiedy pije wyprawia absurdalne, niestworzone i tragiczne rzeczy. To prawdziwy Dr Jekyll i Mr Hyde. Rzadko bywa tylko z lekka wstawiony. Przeważnie jest mniej lub bardziej zamroczony, czasem aż do nieprzytomności. Wtedy prawie w ogóle nie przypomina siebie. Może to być dusza człowiek, jeden z najlepszych ludzi na świecie. Jednak jeśli popije – choćby przez jeden dzień – staje się odrażający, a nawet niebezpieczny. Jest geniuszem JEST SPOSÓB 17 w upijaniu się w najbardziej nieodpowiednim czasie. Zwłaszcza wtedy, gdy trzeba podjąć jakąś decyzję lub zrobić coś na określony termin. Jest rozsądny i logicznie myślący, jeśli chodzi o wszystko inne, poza alkoholem. W tej ostatniej dziedzinie jest nieuczciwy i egoistyczny. Bardzo często posiada specjalne umiejętności, zdolności i obiecującą karierę przed sobą. Wykorzystuje on swoje zdolności w celu zbudowania dla siebie i swojej rodziny jasnych widoków na przyszłość, a potem wszystko wali mu się na głowę przez bezsensowną serię pijackich ciągów. Ów człowiek kładzie się do łóżka tak pijany, że powinien przespać całą dobę. Jednak już wczesnym rankiem szuka w panice niedopitej butelki z ostatniego wieczoru. Jeśli jest jeszcze dobrze sytuowany materialnie, ma zachomikowany alkohol we wszystkich możliwych skrytkach domu, tak aby nikt nie mógł tego zapasu znaleźć i wyrzucić. W miarę pogarszania się jego stanu, osobnik taki zaczyna równolegle z używaniem alkoholu przyjmować silne środki uspokajające, aby móc pójść do pracy. W końcu nadchodzi dzień, kiedy po prostu nie jest w stanie już tego wszystkiego wytrzymać, wówczas pogrąża się w alkoholu na nowo i bez reszty. Zdarza się, że ów człowiek udaje się po pomoc do lekarzy, którzy aplikują mu morfinę lub inne środki uspokajające, aby go jakoś utemperować. Staje się on stałym pacjentem różnych szpitali i zakładów leczenia zamkniętego. Nie jest to bynajmniej pełny obraz prawdziwego alkoholika jako, że modele naszego postępowania zmieniają się. Ale ta charakterystyka powinna identyfikować go z grubsza. Nasuwa się pytanie, dlaczego ten człowiek mimo wszystko tak postępuje. Jeśli wiele przykładów dowiodło jasno, że jeden kieliszek oznacza dla niego nowy upadek połączony z ogromem cierpień fizycznych i moralnych oraz uczuciem poniżenia, dlaczego sięga on po ten pierwszy kieliszek? Dlaczego nie może go sobie odmówić? Co się dzieje z jego siłą woli i zdrowym rozsądkiem, które dotąd jeszcze przejawiają się we wszystkich innych sprawach? Nie można udzielić pełnej odpowiedzi na te pytania. Panują różne opinie co do tego, dlaczego alkoholicy reagują na alkohol inaczej niż ludzie normalni. Nie wiadomo również dlaczego osiągnięcie przez człowieka pewnego poziomu uzależnienia od alkoholu powoduje, że niewiele można mu już pomóc. Jeśli jednak chroniczny alkoholik powstrzyma się od picia w ciągu wielu miesięcy czy lat jego reakcje na otaczającą rzeczywistość stają się takie same, jak u innych ludzi. Jesteśmy też pewni, że z chwilą, gdy wprowadzi on do swego organizmu alkohol coś się dzieje, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym. To „coś” sprawia, że nie może on przestać pić. Doświadczenia każdego alkoholika całkowicie potwierdzają tę obserwację. Powyższa teza nie miałaby podstaw, gdyby nasz typ nie sięgnął po pierwszy kieliszek alkoholu, aby w ten sposób puścić w ruch cały ciąg następstw. Główny problem alkoholika lokuje się zatem raczej w sferze jego świadomości niż w sferze fizjologii. Jeśli zapytać go, dlaczego rozpoczął swój ostatni pijacki ciąg to jest całkiem pewne, że zaoferuje nam w odpowiedzi sto powodów. Czasami owe tłumaczenia zawierają w sobie pewną dozę sensu, umożliwiają ich pozytywne przyjęcie. Ale żadne z tłumaczeń nie wytrzymuje próby w świetle spustoszeń spowodowanych pijaństwem. Alkoholik tłumacząc swoje pijaństwo posługuje się „filozofią” człowieka, który cierpiąc na ból głowy bije się po niej młotkiem, aby zagłuszyć ból. Gdyby zasugerować alkoholikowi taką analogię wyśmieje ją, zirytuje się albo w ogóle odmówi rozmowy. Czasami jednak alkoholik mówi prawdę. A prawdą jest – jakkolwiek dziwne się to wydaje – że on sam nie wie dlaczego sięgnął po ten pierwszy kieliszek. Niektórzy alkoholicy znajdują usprawiedliwienie, które sami akceptują do pewnego czasu. Jednak w głębi serca nie wiedzą dlaczego tak postępują. Kiedy zaś już wpadają w chorobę alkoholową są skończeni. Mimo wszystko chwytają się obsesyjnej nadziei, że jakoś, kiedyś, wygrają w tej fałszywej grze. Częściej jednak uważają się za ludzi już przegranych. Niewielu ludzi rozumie, ile jest w tym głębokiej prawdy. Rodziny i przyjaciele w nieokreślony sposób wyczuwają, że alkoholicy nie są normalnymi ludźmi. Wszyscy jednak z niegasnącą nadzieją oczekują dnia, kiedy cierpiący ocknie się z letargu i odzyska własną siłę woli. Tragiczna prawda jest jednak taka, że jeżeli człowiek już stanie się alkoholikiem ów szczęśliwy dzień może nigdy nie nadejść. Człowiek ten stracił bowiem kontrolę nad samym sobą. Zaawansowany alkoholik w pewnej fazie uzależnienia od alkoholu osiąga stan, w którym nawet najmocniejszej pragnienie powstrzymania się od picia nie ma już żadnej siły przebicia. Ten stan rzeczy pojawia się w praktyce – w każdym niemal przypadku – na długo przedtem, zanim jego istnienie można podejrzewać. Faktem jest, że większość alkoholików – z przyczyn dotąd nie poznanych – straciło możliwość wyboru w odniesieniu do alkoholu. Nasza tzw. siła woli przestała istnieć. My, alkoholicy, nie potrafimy wystarczająco silnie przywołać w naszej świadomości obrazów doznanych cierpień i upokorzeń sprzed tygodnia czy miesiąca. Jesteśmy bezbronni wobec pierwszego kieliszka. Oczywiste konsekwencje, które wynikają z wypicia choćby szklanki piwa, nie znajdują drogi do naszej świadomości. Jeżeli nawet takie myśli przyjdą nam do głowy, natychmiast zostają zastąpione starą i zwodniczą nadzieją, że tym razem potrafimy zachować się tak, jak inni ludzie. W takich przypadkach brakuje nam kompletnie zwykłego samozachowawczego instynktu, który powstrzymuje człowieka od położenia ręki na rozpalonej blasze. Alkoholik zamiast tego powie: „Tym razem się nie oparzę, dowiodę tego!”. Albo… może w ogóle wtedy nie myśli… Jakże często niektórzy z nas zaczynali pić w ten nonszalancki sposób, a po trzecim, czwartym kieliszku walili ręką w stół mówiąc do siebie: „Na miłość Boską, jakim sposobem znów zacząłem to wszystko?”. A potem żeby zagłuszyć sumienie: „No dobrze, zatrzymam się przy szóstym”. Albo: „Tak, czy inaczej co to ma za znaczenie?”. Jeżeli ten sposób myślenia zakorzenił się w umyśle człowieka z tendencją do alkoholizmu, odciął on sobie drogę do pomocy ze strony innych. Umrze lub zwariuje, chyba, że przedtem zostanie zamknięty. Tysiące przypadków potwierdza te okropne i przerażające fakty. A gdyby nie łaska Boga, byłoby ich więcej. Bowiem tak wielu chce przestać, a nie potrafią. A przecież jest rozwiązanie. Prawie nikt z nas nie lubi analizowania samego siebie, obniżania we własnych oczach poziomu swej dumy, przyznawania się do własnych niedoskonałości, a wszystkie te czynniki są niezbędne, by powrócić do zdrowia. Niektórym się to udało. My, patrząc na nich zaczęliśmy wierzyć w to, że nasze dotychczasowe życie było beznadziejne i pozbawione sensu. Kiedy więc ci, u których problem został rozwiązany zaoferowali nam duchową pomoc, nie pozostało nam nic innego, jak ją przyjąć. Odkryliśmy wtedy sposób, który miał, i ma, zastosowanie uniwersalne. Odkryliśmy wtedy ziemski raj i przenieśliśmy się do jakiegoś czwartego wymiaru naszej egzystencji, o którego istnieniu nie śmieliśmy nawet marzyć. A wielka prawda jest po prostu taka: przeżyliśmy głębokie duchowe doświadczenia, które gruntownie zmieniły całe nasze nastawienie do życia, bliźnich i Wszechświata. Centralnym wektorem naszego obecnego nastawienia jest absolutna pewność, że Stwórca wstąpił do naszych serc i naszego życia w sposób zaiste cudowny. On to zapoczątkował osiągnięcie przez nas tego, czego nigdy nie osiągnęlibyśmy sami. Jeśli jesteś naprawdę alkoholikiem, takim jak my – nie ma dla ciebie półśrodków. Byliśmy w sytuacji, kiedy życie stało się dla nas nie do zniesienia, a zwykła ludzka pomoc była bezskuteczna. Mieliśmy tylko możliwości: postępować tak dalej aż do tragicznego końca, zagłuszając świadomość naszego beznadziejnego położenia lub przyjąć pomoc natury duchowej. Zdecydowaliśmy się na to drugie, ponieważ z całą uczciwością pragnęliśmy podjąć ten wysiłek. Oto przykład pewnego amerykańskiego przedsiębiorcy z dużymi zdolnościami, zdrowym rozsądkiem i dobrym charakterem. W ciągu wielu lat przebywał on w sanatoriach, przenosząc się z jednego do drugiego. Szukał porady lekarskiej u najznakomitszych psychiatrów. Wreszcie pojechał do Europy, oddając się w ręce sławnego lekarza psychiatry, doktora Junga. Aczkolwiek nastawienie chorego do jego sposobów leczenia było raczej sceptyczne nabrał on wielkiego zaufania do owych metod po ich zastosowaniu. Stan chorego, zarówno fizyczny, jak i umysłowy poprawił się niewiarygodnie. A nade wszystko pacjent zyskał nie, że poznał funkcjonowanie swego wewnętrznego świata tak dokładnie, że nawrót do zgubnego nałogu wydawał mu się niemożliwy. Pomimo to wkrótce upił się ponownie, a co więcej nie potrafił tego w żaden sposób wytłumaczyć. Człowiek ten powrócił do swojego lekarza, którego ciągle darzył zaufaniem. Zapytał go wprost o szanse wyleczenia się z nałogu. Pragnął on przede wszystkim odzyskać samokontrolę. Do innych problemów miał w pełni zrównoważony i racjonalny stosunek. Natomiast w zetknięciu z alkoholem tracił wszelką możliwość kontroli. Dlaczego tak było? Błagał lekarza, aby wyjawił mu całą prawdę. W pojęciu lekarza jego stan był absolutnie beznadziejny. Według jego opinii pacjent nigdy nie będzie mógł odzyskać swej pozycji w społeczeństwie. Trzeba będzie go zamknąć albo – jeśli chce dłużej żyć – zatrudnić pielęgniarza, który by go nadzorował. Taka była opinia lekarskiej sławy. Tymczasem mężczyzna ten żyje i jest wolnym człowiekiem. Nie potrzebuje pielęgniarza ani nie przebywa w zamknięciu. Może udać się dokąd chce, tak jak inni wolni ludzie, bez ryzyka czy groźby upadku, pod warunkiem, że będzie przestrzegał pewnego prostego sposobu postępowania. Niektórzy alkoholicy czytając te słowa zapewne pomyślą, że potrafią obyć się bez pomocy natury duchowej. Specjalnie dla nich przytaczamy dalszy ciąg rozmowy, jaka zaszła między opisanym wyżej pacjentem a jego lekarzem. Lekarz: „Ma pan umysł nałogowego alkoholika. Nie zetknąłem się ani razu z przypadkiem wyzdrowienia pacjenta, którego umysł był w takim stanie, jak pański”. Nieszczęsny chory poczuł się tak, jakby bramy piekieł zatrzasnęły się za nim. Zapytał lekarza: „Czy nie ma wyjątków?” „Tak – odpowiedział lekarz – w przypadkach takich jak pański zdarzają się wyjątki. Od czasu do czasu pojedynczy alkoholicy przechodzą przez to, co można nazwać „wstrząsem duchowym”. Dla mnie owe wydarzenia są swoistym fenomenem. Są rezultatem emocjonalnego i duchowego przestawienia się na inne tory. Idee, emocje i nastawienia, które kiedyś rządziły życiem tych ludzi zostają nagle odrzucone i zastąpione przez zupełnie nowe koncepcje i motywy. W istocie i ja próbowałem spowodować taką emocjonalną przemianę w pana osobowości. W wielu przypadkach metody, które stosuję dają pozytywne rezultaty, nigdy jednak nie odniosłem sukcesu w leczeniu alkoholika takiego jak pan”. Słysząc te słowa, chory doznał pewnej ulgi. Pomyślał, że pomimo swego aktualnego stanu był przecież dobrym i praktykującym członkiem swego Kościoła. Lekarz rozwiał jednak jego nadzieję, mówiąc, że choć przekonania religijne pacjenta są ważne, to nie gwarantują one totalnego odrodzenia duchowego. Nasz przyjaciel przeżył jednak owo nadzwyczajne „przebudzenie”, które uczyniło z niego wolnego człowieka. Każdy z nas – tak samo jak on – z całą desperacją człowieka tonącego szukał ucieczki od picia. To co z początku wydawało się być tylko wątłą trzcinką okazało się miłującą i wszechmocną ręką Boga. Nowe życie zostało nam ofiarowane. Albo – jeśli kto woli – ofiarowany został nam wzorzec, według którego należy żyć. I wzór ten okazał się niezwykle przydatny w praktyce. Wybitny amerykański psycholog William James w swojej książce „Różnorodność doświadczeń religijnych” („Varieties of Religious Experiences”) wskazuje na wiele różnych dróg, na których człowiek może odnaleźć Boga. Nie mamy zamiaru przekonywać nikogo, że istnieje tylko jeden sposób znalezienia wiary. Jeśli to, czegośmy się dowiedzieli, cośmy czuli i widzieli, ma w ogóle jakieś znaczenie oznacza to, że wszyscy – niezależnie od wiary, koloru skóry i wyznania – jesteśmy dziećmi realnie istniejącego Stwórcy, z którym zawsze możemy nawiązać kontakt w prosty i zrozumiały sposób, jeśli tylko jesteśmy wystarczająco uczciwi i bardzo pragniemy spróbować. Ci, którzy są związani z jakimś wyznaniem nie znajdą w proponowanym przez nas programie niczego, co kolidowałoby z ich wiarą i praktykami religijnymi. Nie angażujemy się w spory tego rodzaju. Nie interesuje nas to, jakie są wierzenia naszych członków. Są to sprawy całkowicie prywatne. Każdy decyduje o nich sam, kierując się tradycją lub wolnym wyborem. W następnych rozdziałach postaramy się wyjaśnić czym jest alkoholizm, tak jak my go rozumiemy. Jeden z rozdziałów adresowany jest do niewierzących. Wielu z tych, którzy się kiedyś za takich uważali znalazło się w naszej wspólnocie. Być może wyda się to dziwne, ale postawy agnostyczne nie stanowią zbyt wielkiej przeszkody w przeżyciu „przeobrażenia duchowego”. Kolejne rozdziały zawierają objaśnienie procesu naszego powrotu do normalnego życia. Potem zamieszczamy czterdzieści trzy historie życia alkoholików. Każdy z tych ludzi własnym językiem i ze swojego punktu widzenia opisuje sposób, w jaki nawiązał kontakt z Bogiem. Owe historie stanowią przekrój doświadczeń naszej wspólnoty, ilustrują przemiany w naszym życiu*. Mamy nadzieję, że te osobiste wynurzenia nie wzbudzą w czytelnikach uczucia niesmaku. Wierzymy, że wielu alkoholików, zarówno mężczyzn jak i kobiet zapozna się z treścią tych stronic. Wierzymy, że szczerość, z jaką mówimy o sobie i naszych problemach pozwoli innym odnaleźć siebie i stwierdzić: „I ja jestem jednym z nich. I ja muszę odnaleźć swoją drogę”.
WIĘKSZOŚĆ z nas nie chce przyznać się do alkoholizmu. Nikt nie lubi myśleć, że fizycznie i umysłowo różni się od innych. Nic dziwnego zatem, że nasze pijackie kariery charakteryzują się niezliczonymi próbami dowiedzenia tego, że potrafimy pić tak jak inni. Towarzysząca nam uparta myśl, że jakoś, kiedyś będziemy w stanie jednak kontrolować picie alkoholu jest czymś w rodzaju manii każdego alkoholika. Upór, z jakim podtrzymujemy w sobie tę myśl jest zadziwiający. Prowadzi on wielu z nas do szaleństwa albo do śmierci. Pierwszy krok na drodze do zdrowienia, to dojście do stanu, kiedy musimy przede wszystkim upewnić się i przekonać samych siebie, że jesteśmy alkoholikami. Musimy pozbyć się złudnej wiary, że jesteśmy tacy sami jak inni. My, alkoholicy, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, jesteśmy ludźmi, którzy utracili możność kontroli nad swoim piciem alkoholu. Wiemy, że żaden alkoholik NIGDY nie odzyska tej kontroli. Każdy z nas w różnych okresach czuł, że zaczyna budować w sobie umiejętność samokontroli. Są to jednak zazwyczaj krótkie epizody. Po nich nieuchronnie następuje stan tym większej utraty panowania nad sytuacją, co prowadzi do pożałowania godnej i niewyobrażalnej demoralizacji. Przekonaliśmy się, że nasza choroba rozwija się. Z biegiem czasu nasz stan pogarsza się, nigdy zaś odwrotnie. Jesteśmy podobni do ludzi, którym amputowano nogi i którym nowe nigdy nie odrosną. Nie ma sposobu leczenia, który z alkoholików zrobiłby ludzi podobnych do innych. Próbowaliśmy wszystkich możliwych leków. Niekiedy następowała krótka poprawa, ale zawsze kończyło się to jeszcze dramatyczniejszym nawrotem choroby. Lekarze obeznani z alkoholizmem są zgodni co do tego, że nie jest możliwa przemiana alkoholika, w człowieka pijącego umiarkowanie. Być może kiedyś nauce uda się tego dokonać. Dotychczas to nie nastąpiło. Wielu z nas, bezsprzecznych alkoholików, nie chce uwierzyć, że należy do tej kategorii ludzi. Nie przyjmują oni do siebie przytoczonych wyżej argumentów. Przy pomocy każdego możliwego sposobu samookłamywania i racjonalizowania będą starali się oni dowieść samym sobie, że są wyjątkami z ogólnej reguły, że zatem – mimo wszystko – nie są alkoholikami. Jeśli ktoś, kto nie umie kontrolować picia potrafi się zmienić i pić jak gentleman – chylimy przed nim czoło. Niebo nam świadkiem, wiele trudu i uporczywego wysiłku włożyliśmy w to, by pić tak, jak inni, posiadający możność kontroli nad alkoholem, ludzie. A oto niektóre sposoby, jakich próbowaliśmy: picie wyłącznie piwa, ograniczanie liczby kieliszków, niepicie w samotności, niepicie rano, picie tylko w domu, nietrzymanie alkoholu w domu, niepicie w pracy, picie tylko na przyjęciach, przerzucanie się z whisky na koniak, picie tylko naturalnego wina, zgoda na odejście z pracy dobrowolnie gdybyśmy się upili, wyjazd, pozostanie w domu, oficjalne i nieoficjalne przysięgi, wzmożenie ćwiczeń fizycznych, czytanie inspirujących książek, pobyty w ośrodkach zdrowia i sanatoriach, dobrowolne leczenie w zakładach psychiatrycznych – tę listę moglibyśmy ciągnąć w nieskończoność. Mimo że nie lubimy piętnować nikogo mianem alkoholika, diagnozę każdy może sobie postawić sam. Wejdź – dla eksperymentu – do najbliższego baru i spróbuj kontrolować podawany ci alkohol. Spróbuj nagle przestać w środku picia. Spróbuj dokonać tego nie jednorazowo, ale wielokrotnie. Nie zajmie ci wiele czasu przekonanie się, czy jesteś wobec siebie uczciwy. Właściwe rozpoznanie swego stanu ma dużą wartość. Chociaż brak jest niezbitych dowodów sądzimy, że na wczesnym etapie naszego picia większość z nas mogłaby przestać. Trudność polega na tym, że niewielu alkoholików pragnęło się zatrzymać zanim nie było jeszcze za późno. Słyszeliśmy o kilku przypadkach, gdy ludzie będący niewątpliwie alkoholikami byli w stanie wytrzymać bez alkoholu przez długi czas, gdyż kierowała nimi silna determinacja. Oto jeden z przykładów: Pewien trzydziestolatek bardzo często oddawał się towarzyskiemu piciu. Powodowało ono ranne stany nerwowości i podniecenia. Dla kurażu wypijał znów „klina” lub dwa. Człowiek, o którym opowiadamy miał duże ambicje, chciał osiągnąć wielki sukces zawodowy. Zdawał sobie jednak sprawę, że pijąc nie zajdzie nigdzie, ponieważ gdy tylko chwycił za kielich tracił panowanie nad sobą. Obiecał zatem sobie, że dopóki nie osiągnie sukcesu i nie dojdzie do emerytury nie tknie ani kropli alkoholu. Ów wyjątkowy człowiek przez dwadzieścia pięć lat nie zachwiał się ani na chwilę w swym postanowieniu. Po przejściu jednak na emeryturę, w wieku 55 lat, popełnił ten sam błąd, który popełniają wszyscy alkoholicy. Uwierzył w to, że po tak długim okresie abstynencji i samodyscypliny potrafi pić tak jak inni. Nałożył więc domowe pantofle i otoczył się butelkami… Po dwóch miesiącach ciągłego picia znalazł się w szpitalu. Był zaskoczony i upokorzony. Po tym fakcie przez jakiś czas próbował jeszcze kontrolować swoje picie, kilkakrotnie wracając do szpitala. Wreszcie, zbierając wszystkie swoje siły, postanowił rzucić picie całkowicie, ale odkrył, że nie jest w stanie. Miał do swojej dyspozycji wszystkie środki, które tylko można kupić za pieniądze, ale żaden z nich nie przynosił rezultatów. Choć, przechodząc na emeryturę, był silnym i zdrowym człowiekiem – załamał się i umarł po czterech latach. Ten przypadek jest doskonałą lekcją dla innych. Wielu z nas, alkoholików wierzyło, że jeśli przez dłuższy czas pozostaniemy w stanie bezwzględnej abstynencji, to potem będziemy pić normalnie. Ale oto mamy przykład człowieka, który w wieku 55 lat był dokładnie w tym samym położeniu, w jakim znajdował się jako trzydziestoletni mężczyzna. Ukazała się nam naga prawda: „Kto raz stanie się alkoholikiem ten pozostanie nim na zawsze”. Nawet bowiem po najdłuższym okresie abstynencji nic się nie zmienia i nawrót do picia przyniesie zawsze te same skutki. Jeśli z całym przekonaniem zaplanujemy zaprzestanie picia, nie może być mowy o żadnych wyjątkach, ani o żadnej podświadomej myśli i nadziei, że kiedyś w przyszłości staniemy się odporni na alkohol. Przytoczony powyżej przykład mógłby zasugerować młodszym ludziom, że podobnie jak ów człowiek mogą przestać pić z własnej woli. Wątpimy czy wielu potrafi tego dokonać, bowiem tak naprawdę, to nikt nie chce przestać pić, a na dodatek z powodu nabytego, specyficznego skrzywienia psychicznego prawie nikt nie wierzy, że może się to rzeczywiście udać. Kilku trzydziestoletnich (albo młodszych) członków naszej grupy piło tylko przez pięć lat, stwierdzili oni, że są tak samo bezsilni wobec alkoholu jak ci, którzy pili przez dwadzieścia lat. Rozwój uzależnienia od alkoholu nie wymaga ani picia przez dłuższy czas, ani też picia w dużych ilościach. Jest to prawdziwe zwłaszcza w odniesieniu do kobiet. Kobiety – potencjalne alkoholiczki – często stają się nieodwołalnie alkoholiczkami w ciągu kilku zaledwie lat. Niektórzy pijący są nieprzyjemnie zaskoczeni, że nie potrafią przestać pić, choć poczuliby się dotknięci, gdyby nazwano ich alkoholikami. My, którzy znamy objawy choroby, widzimy wszędzie wielu młodych ludzi, będących potencjalnymi alkoholikami. Ale spróbuj ich o tym przekonać! Patrząc wstecz zdajemy sobie sprawę, że nasze pijaństwo również przekroczyło ów punkt, w którym mogliśmy jeszcze zatrzymać się z własnej woli. Jeśli ktoś nie jest pewien czy osiągnął już ten krytyczny próg i szuka dowodu – niech spróbuje porzucić alkohol na rok. Jeśli ktoś jest alkoholikiem, i to zaawansowanym, jest mało prawdopodobne by zdołał to uczynić. W początkowej fazie naszego picia zdarzało się, że zachowywaliśmy abstynencję przez rok lub dłużej. Po tej przerwie znowu stawaliśmy się nałogowymi pijakami. Oznacza to, że nawet jeśli potrafisz powstrzymać się od alkoholu przez dłuższy czas, jesteś wciąż alkoholikiem. Przypuszczamy, że niewielu spośród tych, do których adresowana jest ta książka potrafiłoby zachować trzeźwość przez mniej więcej rok. Niektórzy upijają się do nieprzytomności już nazajutrz po podjęciu postanowienia niepicia, inni na ogół po paru tygodniach. Stwierdzenie to odpowiadało prawdzie w roku pierwszego wydania książki. Ankieta przeprowadzona w USA i Kanadzie w roku 1992 wykazała, że około jedna piąta członków AA była w grupie wiekowej do lat 30. Dla tych, którzy nie są w stanie pić umiarkowanie głównym problemem jest całkowita rezygnacja z alkoholu. Zakładamy oczywiście, że czytający tę książkę pragnie to uczynić. To, czy konkretna osoba potrafi zerwać z nałogiem w inny sposób niż w drodze „duchowego przebudzenia” zależy od stopnia zaniku siły woli. Wielu z nas, alkoholikom wydawało się, że mamy bardzo dużo silnej woli. Mieliśmy również w sobie ogromne pragnienie porzucenia nałogu. A jednak okazało się to niemożliwe. To jest właśnie ta zaskakująca cecha alkoholizmu, którą poznaliśmy – owa całkowita niemożność porzucenia alkoholu bez względu na to, jak wielkie byłoby nasze pragnienie czy uzasadnienie. Jak zatem pomóc naszym czytelnikom w rozpoznawaniu, choćby wyłącznie dla ich własnej satysfakcji, czy są, czy jeszcze nie są jednymi z nas? Pomocny w tej mierze jest eksperyment polegający na całkowitej abstynencji na pewien czas. My, alkoholicy sądzimy jednak, że możemy zaproponować coś lepszego zarówno ludziom cierpiącym z powodu picia, jak i tym którzy zajmują się leczeniem alkoholizmu zawodowo. W ramach owej oferty opiszemy niektóre ze stanów psychicznych poprzedzających ostateczne popadnięcie w alkoholizm, jako że w tym, naszym zdaniem, tkwi sedno sprawy. Jaki rodzaj myślenia dominuje u alkoholika, który bezustannie powtarza rozpaczliwy eksperyment tego pierwszego kieliszka? Otóż przyjaciele człowieka, u którego alkoholizm doprowadził już do rozwodu czy bankructwa, starają się mu pomóc, lecz nie mogą przejrzeć tajemnicy – dlaczego on znowu po tym wszystkim idzie do knajpy? Dlaczego to czyni?… Co wtedy myśli? Naszym pierwszym przykładem będzie niejaki Jim. Ma on czarującą żonę i rodzinę. Odziedziczył doskonale prosperującą firmę samochodową. Z wojny wrócił z opinią doskonałego dowódcy. Ma kwalifikacje zawodowe. Wszyscy go lubią. Jest człowiekiem inteligentnym i całkowicie normalnym pod każdym względem, może z wyjątkiem pewnej nerwowości. Do 35 roku życia nie pił w ogóle. Później po kilku zaledwie latach picia stawał się pod wpływem alkoholu tak gwałtowny, że musiano go zamknąć w zakładzie dla obłąkanych. Po wyjściu stamtąd zdecydował się na kontakt z naszym ruchem. Opowiedzieliśmy mu o tym, co wiemy dotąd o alkoholizmie i o rozwiązaniu, które znaleźliśmy. Jim zdecydował się spróbować… Zszedł się z rodziną, zaczął pracować jako sprzedawca w firmie, którą stracił na skutek picia. Przez jakiś czas wszystko szło dobrze. Zaniedbał jednak pogłębianie sfery życia duchowego. Ni stąd, ni zowąd, ku swemu zaskoczeniu, kilka razy pod rząd upił się. Po każdej z tych „wpadek” pracowaliśmy z nim, starając się dokładnie zanalizować, co się stało? Jim zgodził się wreszcie z nami, że jest alkoholikiem i uznał swój stan za poważny. Wiedział, że jeśli tak dalej pójdzie, znowu trafi do zakładu. Co więcej, straci rodzinę, którą bardzo kochał. Mimo to pewnego dnia ponownie się upił. Pytaliśmy go jak do tego doszło? Oto jego opowieść: „Przyszedłem do pracy we wtorek rano. Przypominam sobie, że byłem nieco zirytowany tym, że muszę pracować jako sprzedawca w przedsiębiorstwie, które kiedyś należało do mnie. Doszło do krótkiej sprzeczki z szefem, ale nie było to nic poważnego. Zdecydowałem, że pojadę za miasto w sprawie sprzedaży samochodu. W drodze poczułem się głodny, więc wstąpiłem do restauracji. Nie miałem zamiaru niczego pić. Chciałem zjeść tylko jedną kanapkę. Poza tym zdawało mi się, że mógłbym tam znaleźć kupca na samochód. Miejsce to było mi znane, często tam wstępowałem w ciągu miesięcy, w których zachowywałem abstynencję. Siadłem przy stole, zamówiłem kanapkę i szklankę mleka. Nie myślałem o piciu. Zamówiłem jeszcze jedną kanapkę i następną szklankę mleka. Nagle zaświtała mi myśl, że gdybym wlał kieliszek whisky do mleka, to na pewno nie zaszkodzi mi wypicie tej mieszanki na pełny żołądek. Zamówiłem porcję whisky i wlałem ją do mleka. Zdawałem sobie sprawę, że nie jest to mądry pomysł. Sądziłem jednak, że kieliszek alkoholu w szklance mleka i to na pełny żołądek nie może pociągnąć za sobą dalszych konsekwencji. Eksperyment wypadł tak dobrze, że zamówiłem następny kieliszek i wlałem go do kolejnej szklanki mleka. Tak wypity alkohol zdawał się nie mieć na mnie żadnego wpływu. Zamówiłem więc trzeci kieliszek…”. Tak wyglądał początek następnej podróży Jima do zakładu dla obłąkanych. Zawisła nad nim groźba zamknięcia w zakładzie, utraty rodziny i pozycji życiowej, nie mówiąc już o ogromie cierpień fizycznych i psychicznych, które zawsze wiązały się u niego z pijaństwem. Wiedział dobrze, że jest alkoholikiem. A jednak wszystkie racje przemawiające za abstynencją zostały z łatwością odsunięte na rzecz idiotycznego pomysłu, że mógłby wypić whisky, gdyby zmieszać ją z mlekiem. Postępowanie Jima musimy nazwać szaleństwem. Czyż bowiem można inaczej określić taki brak umiejętności myślenia i wyczucia proporcji? Być może sądzisz, czytelniku, że jest to przypadek skrajny. Dla nas nie jest „naciągany”, ponieważ tego rodzaju rozumowanie jest charakterystyczne dla każdego z nas. Bywało, że niektórzy z nas bardziej niż Jim zastanawiali się nad konsekwencjami. Ale zawsze występowało to zastanawiające zjawisko, równolegle z rzeczowym myśleniem pojawiał się śmiesznie błahy powód tłumaczący sięgnięcie po pierwszy kieliszek. Nasze rzeczowe myślenie zawiodło, a zwyciężył szaleńczy pomysł. Następnego dnia zwykle pytamy siebie z całą powagą i szczerością, jak mogło się coś takiego stać. W niektórych przypadkach, z pewną świadomością tego co robimy, wychodziliśmy z domu właśnie po to, aby się upić. Usprawiedliwialiśmy to stanem zdenerwowania, rozgniewania, zmartwienia, przygnębienia, zazdrości i tym podobnymi powodami. Ale nawet, jeśli początek picia był tak motywowany, musimy przyznać, że nasze uzasadnienia popijawy były zdumiewająco błahe w porównaniu z tym, co się potem zawsze zdarzało. Jest teraz oczywiste, że kiedy zaczynaliśmy pić z rozmysłem, a nie okazjonalnie, konsekwencje nie przychodziły nam jakoś do głowy. Nasze zachowanie prowadzące do pierwszego kieliszka jest tak absurdalne i niezrozumiałe jak człowieka, który – dla kawału – przekracza ulicę na czerwonym świetle. Doznaje dreszczu emocji, kiedy prześlizguje się wśród szybko pędzących samochodów. Sprawia mu to przez parę lat frajdę, mimo przyjaznych ostrzeżeń. Do tego momentu można go nazwać nierozsądnym, mającym głupie pomysły facetem. Ale gdy przysłowiowe szczęście nagle go opuści i zostanie kilkakrotnie potrącony przez samochód, to należałoby oczekiwać, że normalny człowiek zaprzestanie takich praktyk. Następny wypadek kończy się pękniętą czaszką i szpitalem. Krótko po wyjściu ze szpitala wpada pod trolejbus i łamie ramię. Przysięga wówczas, że już ostatecznie zrezygnował z zabawiania się ruchem ulicznym. Mimo to po paru tygodniach wpada znów pod rozpędzony samochód, który łamie mu obie nogi. I tak w ciągu wielu lat, pomimo ponawianych przyrzeczeń, zachowanie się tego człowieka na ulicy nie ulega zmianie. W końcu nie jest w stanie kontynuować pracy, żona uzyskuje rozwód, a on sam wystawia się na pośmiewisko. Próbuje wszelkich sposobów, aby wybić sobie z głowy ów nałóg zabawy w ruchu ulicznym. Leczy się w zakładach psychiatrycznych w nadziei, że tam przywrócą mu rozsądek. Ale w dniu wyjścia na wolność ponownie przebiega ulicę przed rozpędzonym samochodem, który łamie mu kręgosłup. Czyż człowiek taki nie jest chory psychicznie? Możesz uznać czytelniku nasz przykład za zbyt absurdalny. Czyżby tak było? My, którzy mamy za sobą piekło, musimy przyznać, że przykład naszego kawalarza dokładnie ilustruje chorobę alkoholową. Choć normalni pod innymi względami, gdy w grę wchodził alkohol zachowywaliśmy się jak chorzy umysłowo. To mocne słowa, ale czyż nieprawdziwe? Niektórzy z zainteresowanych tym tekstem mogą pomyśleć „Tak, to co tutaj piszecie to prawda, ale to nie odnosi się w całej rozciągłości do nas. Przyznajemy, że odnajdujemy w sobie część owych symptomów, ale przecież nie doszliśmy do ostateczności i do tego stanu nie dojdziemy, ponieważ teraz, po waszych wyjaśnieniach taki los nie może stać się naszym udziałem. Wprawdzie pijemy alkohol, ale nie straciliśmy jeszcze z tego powodu wszystkiego w życiu i nie mamy zamiaru do tego dopuścić. Dzięki za „informację”. Takie stanowisko może mieć ręce i nogi w stosunku do ludzi, którzy nie są alkoholikami. Choćby pili niemądrze i dużo. Mogą jednak przestać pić lub pić umiarkowanie, ponieważ ich umysły i ciała nie zostały jeszcze tak zniszczone jak nasze. Ale prawdziwy lub potencjalny alkoholik – prawie bez wyjątku – nie jest absolutnie w stanie przestać pić na podstawie uświadomienia sobie swojego stanu i w oparciu o własną siłę woli. Jest to fakt, który należy stale podkreślać, aby rozwiać iluzje naszych czytelników alkoholików, iluzje, których sami doświadczyliśmy. Przedstawmy jeszcze jeden przykład: Fred jest wspólnikiem znanej firmy handlowej. Dobrze zarabia. Ma piękny dom, żonę i dzieci na wyższych studiach. Jest człowiekiem o przemiłym sposobie bycia, jednającym mu szybko ludzi. Jeśli wyobrazić sobie człowieka mającego powodzenie w życiu i w interesach, to Fred jest tego przykładem. Pozornie jest to człowiek niezwykle zrównoważony. A jednak jest alkoholikiem. Po raz pierwszy zobaczyliśmy Freda w szpitalu, mniej więcej przed rokiem, kiedy starano się go wydobyć z ostrego stanu lękowego. Było to pierwsze tego rodzaju doświadczenie dla niego i bardzo się go wstydził. Będąc daleki od przyznania się do alkoholizmu wmawiał w siebie, iż zjawił się w szpitalu po to, by dać wypocząć nerwom. Lekarz oznajmił mu jednakże, iż jego stan może być gorszy, niż sam przypuszcza. Przez parę dni chory był w stanie depresji. Postanowił całkowicie rzucić alkohol. Nie przyszło mu na myśl, że być może – pomimo swej pozycji w społeczeństwie i charakteru – nie będzie w stanie tego zrobić. Fred nie chciał uwierzyć, że jest alkoholikiem. Jeszcze mniej wierzył w pomoc natury duchowej. Opowiedzieliśmy mu wszystko, co wiemy o alkoholizmie. Słuchał z zainteresowaniem. Przyznawał, że zauważa u siebie pewne opisane przez nas symptomy. Był jednak daleki od uznania, że nie może tego problemu pokonać we własnym zakresie. Był absolutnie przekonany, że wiedza, którą uzyskał oraz poniżające go doświadczenie wystarczą, aby zachować trzeźwość przez resztę życia. Uważał, że świadomość swego stanu pomoże mu uporać się z chorobą. Przez jakiś czas nic o nim nie słyszeliśmy. Pewnego dnia powiadomiono nas, że Fred znowu jest w szpitalu. Tym razem jego stan był gorszy niż poprzednio. Chory przejawiał gorąco chęć spotkania się z nami. Jego historia jest bardzo pouczająca. Był to bowiem ktoś całkowicie przekonany, że musi przestać pić, człowiek który nie miał żadnego usprawiedliwienia dla swego picia, zdolny we wszystkich innych sytuacjach do doskonałego rozeznania i zdecydowania. Teraz jednak leżał rozłożony na łopatki. Oto co nam o sobie opowiedział: „To wszystko, coście mi opowiedzieli o alkoholizmie zrobiło na mnie ogromne wrażenie i – szczerze mówiąc – nie przypuszczałem, że mogę zacząć pić na nowo. Zgadzałem się z wami, że wypicie pierwszego kieliszka jest krokiem zgoła szaleńczym, ale byłem przekonany, że po tym czego się od was nauczyłem, nic takiego mi się nie przydarzy. Sądziłem, że mój alkoholizm nie był tak zaawansowany, jak w przypadku większości z was. Myślałem, że skoro z powodzeniem załatwiłem wszystkie swoje osobiste sprawy uda mi się również w tej dziedzinie, w której wam się nie powiodło. Czułem, że mam powody do wiary w siebie i że jest to tylko kwestia silnej woli i trzymania się na baczności. Z takim nastawieniem zająłem się sprawami zawodowymi i przez pewien czas wszystko szło dobrze. Odmawiałem sobie picia i nie sprawiało mi to kłopotów i zacząłem się nawet zastanawiać czy nie robię problemu z prostej sprawy. Pewnego dnia pojechałem do Waszyngtonu w sprawach służbowych. Wyjeżdżałem już przedtem z domu podczas okresu abstynencji, więc ten wyjazd nie był niczym innym. Byłem w dobrej formie fizycznej. Nie miałem żadnych kłopotów, ani żadnych powodów do zmartwień. Moje sprawy układały się pomyślnie. Byłem zadowolony z ich biegu i przekonany, że i moi wspólnicy odbierają to tak samo. Właśnie dobiegał końca jeden z pomyślnych dni bez żadnej chmurki. Wróciłem do hotelu i powoli przebrałem się do obiadu. Kiedy przekroczyłem próg restauracji przyszło mi na myśl, że byłoby przyjemnie wypić koktajl do obiadu. To było wszystko. Nic więcej. Zamówiłem koktajl wraz z obiadem. Potem zamówiłem jeszcze jeden koktajl. Po obiedzie postanowiłem wyjść na spacer. Kiedy wróciłem do hotelu pomyślałem sobie, że byłoby miło przed pójściem spać wypić sobie kieliszek whisky z wodą sodową. Poszedłem więc do baru i wypiłem jeden. Pamiętam, że wypiłem jeszcze wiele tego wieczoru i mnóstwo następnego ranka. Jak przez mgłę pamiętam podróż samolotem do Nowego Jorku i spotkanie na lotnisku zamiast żony „życzliwego” taksówkarza, który mi potem przez kilka dni towarzyszył. Niewiele pamiętam, gdzie byłem, co mówiłem i co robiłem. Potem jeszcze raz szpital oraz fizyczne i psychiczne cierpienia nie do zniesienia. Gdy tylko odzyskałem możliwość logicznego myślenia, starałem się przypomnieć sobie po kolei co zaszło w Waszyngtonie. Nie tylko, że nie miałem się na baczności, ale w ogóle nie próbowałem zwalczać chęci wypicia pierwszego kieliszka. O konsekwencjach nie myślałem wcale. Pozwoliłem sobie na wypicie koktajli, tak jak pije się oranżadę. Teraz przypomniałem sobie to, co mówili moi przyjaciele alkoholicy: jeśli mam świadomość alkoholika, to przyjdzie taki czas i miejsce, gdzie znów zacznę pić bez jakiejkolwiek kontroli. Przestrzegali mnie, że mimo wewnętrznego oporu, pewnego dnia zachwieję się bez istotnej przyczyny, jeśli tylko wypiję pierwszy kieliszek. I tak się właśnie stało. Co więcej, wszystko czego dowiedziałem się o alkoholizmie jakby kompletnie wyparowało mi z głowy. Od tego momentu już wiedziałem, że mam mentalność alkoholika. Zrozumiałem, że ani siła woli, ani znajomość samego siebie nie mogą mi w tych momentach zaćmienia umysłu pomóc. Nigdy nie mogłem zrozumieć ludzi, którzy mówili mi, że są bezsilni wobec alkoholu. Teraz to zrozumiałem. Był to dla mnie potężny cios. Dwóch członków Wspólnoty AA przyszło do mnie w odwiedziny. Obaj uśmiechali się do mnie, co niezbyt mi się podobało. Zapytali mnie, czy jestem teraz przekonany o tym, że jestem alkoholikiem i czy przejąłem się tym faktem dostatecznie mocno? Zasypywali mnie dowodami na to, że moje zachowanie w czasie pobytu w Waszyngtonie dowodzi mentalności alkoholika i że to uzależnienie jest nieodwracalne. Poparli tę tezę mnogością przykładów z własnego życia, ze swojego doświadczenia. To wszystko co mówili rozwiało wszelkie moje nadzieje, że mogę sam dać sobie radę w zaistniałej sytuacji. Przedstawili mi wizję duchowego rozwiązania, opisali program z powodzeniem stosowany przez wielu z nich. Choć byłem tylko nominalnym członkiem Kościoła, ich propozycje nie wydawały mi się – w sensie intelektualnym – trudne do przełknięcia. Cały program działania, aczkolwiek rozsądny, wyglądał raczej drastycznie. Wynikało z niego, że muszę odrzucić wiele swoich dotychczasowych poglądów. Nie było to łatwe. Z chwilą jednak, gdy zdecydowałem się podjąć działanie, naszło mnie dziwne przeczucie, że oto choroba alkoholowa ustąpiła, i tak się też stało. Równie ważne było przeświadczenie, iż zasady natury duchowej pozwolą mi rozwiązać wszystkie inne problemy życiowe. Od tego czasu całe moje życie weszło na inną drogę, zdecydowanie bardziej zadowalającą mnie i bardziej pożyteczną niż kiedykolwiek. Mój poprzedni sposób życia nie był wcale zły, ale nie zamieniłbym jego najlepszych momentów na najgorsze z obecnego życia. Nie zawróciłbym już teraz z nowej drogi, nawet gdybym mógł”. Historia Freda mówi sama za siebie. Jesteśmy przekonani, że może ona pomóc w zmianie sposobu myślenia innym, podobnym do niego alkoholikom. Bowiem większość alkoholików musi nieźle się poturbować, zanim zdecyduje się na podjęcie próby rozwiązania swego problemu. Wielu lekarzy i psychiatrów zgadza się z rezultatami naszych doświadczeń. Jeden z nich, pracujący w szpitalu o światowej sławie, oświadczył niedawno: „To, co mówicie na temat kompletnej bezradności przeciętnego alkoholika jest, moim zdaniem, całkowicie słuszne. Jeśli chodzi o historie dwóch z was, które słyszałem, to nie mam najmniejszych wątpliwości, że obydwaj byli swego czasu w stanie absolutnie beznadziejnym. Gdyby ludzie w takim stanie zgłosili się do mojego szpitala nie przyjąłbym ich, nawet gdybym mógł. Na widok ludzi takich jak wy, serce mi się kraje. Chociaż nie jestem człowiekiem religijnym, mam głęboki szacunek dla waszego duchowego podejścia do przypadków alkoholizmu. Dla wielu przypadków ludzkich inne rozwiązanie doprawdy nie istnieje”. Powtórzmy raz jeszcze: alkoholik niekiedy nie posiada wystarczająco skutecznej obrony psychicznej przed pierwszym kieliszkiem. Oprócz bardzo rzadkich przypadków ani on sam, ani z pomocą innego człowieka, nie jest w stanie obronić się przed chęcią wypicia. Owa obrona musi nadejść od Siły Wyższej.